Cukiernia Méert w Lille

albo

Słynne Słodycze w Słynnych Ustach.

Dostałem francuską książkę zatytułowaną „Méert – nasi słynni smakosze”. Méert to legendarna cukiernia w Lille na północy Francji. Jej mityczne początki sięgają XVII wieku, a całkiem realne na pewno XVIII. Pięknie wydana i ilustrowana, jest to przede wszystkim książka cukierniczych przepisów, ale nie tylko. Jest tu jeszcze historia firmy napisana przez Francka Mauberta, laureata ważnej francuskiej nagrody literackiej, Renaudot. Jego opowieść to opis ostatniego wieczoru starej kasjerki z Lille, która objąć ma dyrekcję paryskiego lokalu, gdyż Méert od dawna ma filię w stolicy Francji (a od niedawna i w stolicy Belgii). Franck Maubert opowiada ten wieczór jak bajkę, w której pojawiają się cienie wielkich ludzi, którzy byli – albo i wciąż są – klientami Méerta.
Nie ma stuprocentowej pewności, co do tego, czy Mozart, podczas trzytygodniowego pobytu w Lille w 1765 roku, jadł tu kawowe karmelki, które na cześć kompozytora noszą jego nazwisko. Nie ma za to ani odrobiny wątpliwości, że w 1972 roku Ray Charles „Genius”, dzień w dzień bywał u Méerta, czekając na swych muzyków, nie wiedzieć czemu (a może i wiedzieć) zatrzymanych przez francuskich funkcjonariuszy Urzędu Celnego. Wśród muzyków klasycznych, indeks wymienia Fryderyka Chopina i Kamila Saint-Saënsa
Zakład najbardziej jest chyba dumny z dwojga sław pochodzących z Lille: generała de Gaulle’a i Margueritte Yourcenar, pierwszej kobiety przyjętej do Akademii Francuskiej. Pisarka mieszkała w Ameryce, bardzo daleko od francuskiej Flandrii, której Lille jest stolicą, ale Franck Maubert pisze bez zmrużenia oka, że goście przyjeżdżający do niej z Paryża zawsze (ale to zawsze) przywozili jej gofry nadziewane kremem śmietanowym z wanilią z Madagaskaru i herbatę od Méerta. „Każdy kęs tych gofrów to ucieczka” – tłumaczyła podobno pisarka swą słabość do tej słodyczy. Te same gofry jeździły do Colombey-les-Deux-Églises, prywatnej rezydencji Generała i do Pałacu Elizejskiego, gdy był prezydentem Francji.
Te gofry to sztandarowa specjalność zakładu, ale firma znana jest również z ciast, ciastek, ciasteczek, cukierków, czekolady do picia i czekoladek. Już same nazwy ciastek pobudzają nostalgiczny apetyt – „chrupiący renesans”, „Ali Baba”, „Don Kichot” (nadziewany kremem migdałowym), „Aida”, „Esperanto” (Na cześć nadziei czy Ludwika Z?), „Rosyjska szarlotka” i „orlątko” … Ponadto cukiernia przygotowuje własne mieszanki herbaciane.
Wśród klienteli Méerta nie brak głów państwa, nawet koronowanych. Obaj Napoleonowie – ten pierwszy wielki, choć niskiego wzrostu i ten trzeci nazwany „małym” przez Victora Hugo zaopatrywali się w ciasta i torty u Méerta. Leopold I, król Belgów przychodził do cukierni osobiście. (W drugiej części książki, niemal przy każdym przepisie zamieszczona jest podobizna osobistości związanej z omawianym smakołykiem.

Stanisław Leszczyński

Stanisław Leszczyński

Przepis na „baba au rhum”, czyli ciasto ponczowe, przywiezione do Francji przez Stanisława Leszczyńskiego nie jest opatrzony jego podobizną. Dwukrotny król Polski jest przecież obecny na stronach książki o Méercie. Książe Karol Emanuel de Burbon-Parma, wielbiciel napoleonki z kremem waniliowym (wanilia ma być, rzecz jasna, burbońska) napisał list do Méerta, w którym wzywa cukiernika, by którejś ze swych łakoci nadał imię „dawnego króla Polski i (ostatniego) księcia Lotaryngii”. „Co pozwoli na przypomnienie nie tylko szczęśliwych dni, jakie spędził w Lunville, ale przede wszystkim promienia tej prowincji na całą Europę w epoce Oświecenia.”
Tu Méert się jednak nie wykazał, bo po tym liście sporządził „herbatę Księcia”, ale na cześć Burbona, a nie Leszczyńskiego.
Niemal wybaczam: za smakowite pióro Francka Mauberta, za literackie przepisy, które są prawie jak degustacja i za stylowe pyszności cukierni, do spróbowania w Paryżu dla tych, co nie mają krewnych na polonijnej północy Francji.

Méert: Nos illustrés gourmands, Editions Du Chêne, Paryż 2016