W legendarnej paryskiej restauracji la Coupole (opisałem ją w książce „Paryż za 2 ludwiki”, przeczytaj, jeśli jeszcze gdzieś można dostać) odbyła się degustacja gruzińskich win Lipartiani należących do Wachtanga Lipartianiego, współwłaściciela grupy winiarskiej Chareba (khareba).
Organizatorzy mieli świetny pomysł: po „profesjonalnym” próbowaniu w podziemiach knajpy, z pogadanką winoznawcy, przezroczami i złowrogim, ale nieuniknionym wypluwaniem, wszyscy poszli na obiad. (poszli niedaleko, bo na parter, do wielkiej, mieszczącej 600 osób sali, miejsca odwiedzanego niegdyś przez Picassa i Sutina, Hemingwaya i Becketa, Sartre’a i Ionescę).
Pomysł świetny nie tylko dlatego, że Vakhtang (znaczy Wachtang) Meliava, szef la Coupole, który miał dziadków Gruzinów, przygotował nadzwyczaj sympatyczne dania i danka inspirowane kuchnią gruzińską, ale bez nadmiernego oddalania się od francuskiej.
Pomysł świetny przede wszystkim dlatego, że wino, boski nektar dane nam zostało nie do wypluwania, ale do picia, a dokładniej do popijania pasujących do niego potraw.
I tak rkatsiteli – to jedna z najstarszych znanych odmian winogron – które wydawało się na dole nieco blade w kolorze i smaku, nabrało barw z sałatką awokadowo-krabową. A bardzo aromatyczne mtsvane doskonale pasowało do tabbouleh z komosy ryżowej (quinoa), przykrytej plasterkiem łagodnie wędzonego plamiaka.
Na drugie Wachtang wymyślił duszone jagnię, któremu, tak samo jak ziemniaczanej zapiekance nadał artystyczny wygląd pokrojonego sękacza. Do tego piliśmy kultowe wino z kultowego gruzińskiego szczepu saperavi.
A do deseru – to już nie było ani gruzińskie, ani naprawdę francuskie, to była klasyka tej restauracji – czarnej czekoladowej kuli z czekoladowym, łagodnym kremem i malinami wokół mieliśmy do wyboru albo białą krachunę albo czerwone otskhanuri sapere.
Niektóre z tych win fermentowały w kwewri – wielkich, wkopanych w ziemię, ceramicznych dzbanach o pojemności 800 do 3500 l. Najstarsze kwewri mają ok. 7000 lat. Najczęściej wkopane są one w cienistych miejscach obok domów, „korkowane” dębową pokrywą, sklejane gliną i zasypane ziemią. Tak, jak od wieków.
Trudno do win gruzińskich podchodzić bez respektu, bo to jakby piło się historię. Długą. Gruzję uważa się za prawdziwą ojczyznę wina, znaleziono tam ślady jego produkcji sprzed wielu tysięcy lat. Odkrycia archeologów potwierdzają słowa Biblii – Noe, pierwszy winogrodnik, wylądował Arką w pobliżu góry Ararat. Po eksterminacji ormiańskich chrześcijan, na tamtejsze tereny sprowadzono Kurdów i Turków – dziś bez zmrużenia oka mówi się o „tureckim Kurdystanie”, ale jest to historyczna Armenia i niedaleko stąd do Gruzji.
Mtsvane kakhuri to szczep, uważany za pierwszą odmianę winogron uprawianą przez człowieka. Niektórzy twierdzą, że pestki tych owoców odnaleziono w bardzo starych kwewri, a nawet i na dnie Arki. Wierzę bez zastrzeżeń, nawet jeśli te twierdzenia są wynikiem nadużycia gruzińskiego wina.