Mama Shelter to sieć „restauracji z pokojami sypialnymi na górze” – tłumaczy szef przedsiębiorstwa Sege Trigano, a jego syn dodaje: „to miejsce, w którym jest życie. Oferujemy chwilę szczęścia tym, którzy przychodzą – zjeść, poczytać, przenocować”. Z okazji swej nowej karty restauracyjnej Mama Shelter zaprosiła kilku dziennikarzy na obiad i ja wśród nich byłem. Zaproszenie przyjąłem ze względów sentymentalnych. Bardzo dawno temu wysłano mnie do prowansalskiego Hyères, żebym zrobił reportaż o żydowskich koloniach CCVL (wydział wakacyjno-rekreacyjny socjalnego funduszu żydowskiego).
Trafiłem do wspaniałego ośrodka prawie nad samym morzem, tylko szosa dzieliła go od plaży. Na zboczu wzgórza ustawione były eleganckie bungalowy, większy budynek zajmowała jadalnia i chyba pomieszczenia administracyjne. Ruchliwa droga nie stanowiła niebezpieczeństwa dla dzieci, gdyż nad morze szły przez krótki, wykopany pod nią tunel. Darzący mnie przyjaźnią bohater ruchu oporu Georges Levitte, wychowawca, pisarz i muzyk, który poprzez opowiadanie pasjonujących, nigdy nie nudnych i zawsze pouczających historii, dbał tam o kulturę młodzieży, poinformował mnie, że ośrodek zaplanował, zbudował i podarował CCVL Gilbert Trigano, szef Club Méditerranée, wysyłającego miliony ludzi do swych rozrzuconych po świecie miasteczek wypoczynkowych. Od tego czasu czuję wielką sympatię do całej rodziny Trigano, jak i do Club Med, bo tak się dziś mówi na tę szacowną, firmę, której stuknęła sześćdziesiątka.
Idea Club Med zaczęła się jako schron. Schron dla Żydów z Walonii i Flandrii, którzy przeżyli obozy. Opiekę nad nimi powierzył rząd belgijski Gérardowi Blitzowi, W 1936 roku startował on w berlińskiej olimpiadzie, skąd przywiózł medal w piłce wodnej. W czasie wojny walczył w mundurze, wzięty do niewoli uciekł, aresztowany umknął raz jeszcze i choć potrójnie zagrożony, jako Żyd, partyzant i uciekinier, we Francji przyłączył się do ruchu oporu. Po wojnie, w Alpach starał się ocalonych z szoah przywrócić do normalnego życia i stosunków międzyludzkich poprzez wspólne zajęcia, przede wszystkim sportowe, ale nie tylko. „Taka jest prehistoria klubu” – przyznał w wywiadzie.
Historia natomiast zaczęła się od spotkania z Gilbertem Trigano, specjalisty od materiału kampingowego, który dostarczył namiotów dla rewolucyjnej wtedy organizacji, jaką był Club Med. Nikt bowiem przedtem nie wpadł na pomysł by sprzedawać wakacje w pakiecie – z podróżą, noclegami, wyżywieniem i rozrywką.
Jak to się musi zdarzać w długowiecznych firmach, Club Med miał dni lepsze i gorsze. W lepszych imponował odkrywczymi formułami urlopowymi i błyskotliwymi kampaniami reklamowymi. W gorszych rodzina Trigano – po Gilbercie dyrekcję objął jego syn Serge – musiała szukać partnerów, w najgorszych wyeliminowana została przez innych akcjonariuszy.
Serge, z dorosłym już synem Jérémie, nie załamał rąk i zgodnie z tradycją rodzinną, kreatywnie myślał o biznesie. Kreatywnie i – twierdzę – po żydowsku, bo jakże inaczej wytłumaczyć pomysł nazwy jaką dał swemu pomysłowi. Ta mama, mimo maghrebskich korzeni jej synów, to bez wątpienia jidysze mame, a shelter, czyli schron, to jej opiekuńcze ramiona, chroniące we wrogim świecie, pełnym niebezpieczeństw.
Mama Shelter cała jest zaproszeniem, w którym wszystko jest proste, przyjemne, komfortowe. Dekorację zaplanował Philippe Stark, jeden z najbardziej znanych w świecie projektantów wnętrz.
Był jeszcze jeden powód, dla którego z radością szedłem na ulicę Bagnolet, gdzie mieści się Mama Shelter, w całkiem nieszykownej, ale bardzo paryskiej dzielnicy, jak z René Claira i piosenek Edith Piaf. Nową kartę restauracji opracował Guy Savoy, wielki francuski szef, który jak nikt, potrafi połączyć awangardową fantazję z elegancją klasycyzmu.
Jedzeni było wyśmienite. Nie będę opisywał poszczególnych dań. Powiem tylko, że sałatka cezar, postrach barów samoobsługowych i innych lotniskowych kafeterii, była samą pysznością, na której wspomnienie wciąż chce mi się palce lizać.
Spytałem Guya dlaczego zdecydował się na tę współpracę. Odpowiedział, że już wcześniej odwiedził paryski Mama Shelter i bardzo mu się to przedsięwzięcie spodobało. „Ujęła mnie szczodrość i różnorodność” – dodał, nie precyzując, że są to cechy najbardziej chyba charakterystyczne dla jego osobowości i jego kuchni. „Ponadto” – mówił – „przemawia do mnie ich niepisana dewiza – niczego się nie boimy” – Guy wskazał na dziecięce koła ratunkowe w charakterze żyrandoli – „kto jeszcze wpadłby i zgodziłby się na taki pomysł? Mama Shelter to miejsce, w którym jest życie” – podsumował wielki francuski kucharz.
Poza Paryżem Mama Shelter działa w Bordeaux, Lyonie i Marsylii, a poza Francją w Belgradzie, Los Angeles, Pradze i Rio de Janeiro. Serge Trigano powiedział mi, że wybiera się do Warszawy. Kolejny adres Mama Shelter?