VAUDEVILLE albo FARSA Z PANTOMIMĄ I OSTRYGAMI

Są w Paryżu lokale, które nie nazywają się restauracjami, ale brasseries, co po francusku znaczy browary. W browarze warzy się piwo, ale w tych paryskich, które w stolicy Francji pojawiły się w połowie XIX w., piwa nie robiono, wyłącznie pito. Nie tylko piwo, nie tylko pito. Można się tam było posilić solidnymi potrawami, takimi jak golonka czy cielęce cynaderki no i w sezonie owocami morza z ostrygami na czele.

Mimo bardzo poważnego wieku, nie pamiętam tamtych czasów, wiem natomiast z całą pewnością, że w przeciwieństwie do restauracji, brasseries nie zamykają się w porach pozaposiłkowych. Bo we Francji pory posiłków są żelazne i stanowią część narodowej kultury. O godzinie wpół do pierwszej ponad połowa mieszkańców tego kraju siedzi przy stole, jedząc obiad, który nazywają śniadaniem. Drugi obiad, w porze polskiej kolacji, spożywany jest około siódmej wieczór na wsi i w małych miastach, a w dużych raczej o ósmej. Natomiast kolacja, a dokładniej collation to dla Francuzów małe co nieco, połykane o byle jakiej porze.

vaudeveille2

O Vaudeville, czyli o wodewilu dowiedziałem się chyba z kroniki gastronomicznej gazety Le Monde, której autor pisał, że to jedna z najstarszych i najelegantszych paryskich brasseries, wychwalał kuchnię tego lokalu i jego klientelę, a wśród niej wymieniał ludzi teatru wieczorem, a w południe agentów giełdowych i dziennikarzy z pobliskiej ulicy Reaumura. Ta ostatnia wskazówka wskazuje również na to, że było to bardzo dawno. Rue Reaumur, niegdyś siedziba licznych redakcji, dziś zapomniała o swej prasowej przeszłości i handluje przede wszystkim ciuchami. Za to w najbliższe sąsiedztwo, przy tym samym placu Giełdy, gdzie od roku 1918 działa Vaudeville, przeniosła się Agence France Presse dyktująca francuskim mediom informacje i interpretacje oraz tygodnik L’Obs, ulubione pismo różowego mieszczaństwa francuskiego.

Ludwik Lewin, 2018

Ludwik Lewin, 2018

W epoce, w której dowiedziałem się o istnieniu tej gastronomicznej instytucji handlowego śródmieścia stolicy Francji, nie było mowy, żebym wstąpił tam na coś więcej niż małą kawę, a co najwyżej, małe piwo. Zostało mi przecież – pod rzednącą z roku na rok czupryną- marzenie, by uraczyć się tam w dobrym towarzystwie.

Zdążyłem nie tylko wyłysieć, ale i osiwieć zanim się to stało. Ale się stało. Wybitny fizyk profesor Richard Kerner, a dla mnie Rysio, zaprosił mnie do Vaudeville przy okazji wizyty swego ucznia, który w tzw. międzyczasie też stał się ważnym profesorem, tylko nie w Paryżu, ale w swym rodzinnym Meksyku.

Wiedząc, że jestem zaproszony, nie zamówiłem, w przeciwieństwie do mych towarzyszy, ostryg Gillardeau, najlepszych, najbardziej finezyjnych i przede wszystkim najdroższych we Francji.

Rodzina o tym nazwisku zaczęła hodować te małże na atlantyckiej wyspie Oleron pod koniec XIX w. Ostryga, choć na ogół zamknięta w sobie, jest istotką delikatną, wymaga bardzo wiele uwagi, uczuć i pieszczot. Dlatego oprócz fachowej wiedzy, hodowcy potrzebna jest intuicja i instynkt, aby zadawalając swą podopieczną, pozwolił jej osiągnąć kształt, wielkość i smak odpowiedni. To ostanie bardzo jest ważne, bo prawdziwy romans zaczyna się na talerzu.

Kolejne pokolenia Gillardeau wykazały nie tylko talent hodowlany, ale również, a może przede wszystkim, marketingowy. Ich nazwisko zaczęło zdobić kosze i skrzynki z ostrygami, kiedy jeszcze nikomu innemu do głowy nie wpadło, że mięczaki mogą mieć podpis, czyli markę.

Gillardeau, którzy swe produkty sami nazwali „rolls roycem ostryg”, obecnie figurują w restauracyjnych kartach jako apelacja. Vaudeville w swojej poleca te z Marennes Oleron i dodaje nazwisko hodowcy, podobnie jak i przy tych, określanych jako fines de Claire, co oznacza, że muszle też pochodzą z tego samego kawałka atlantyckiego wybrzeża, ale po wyrośnięciu na głębokiej wodzie „dojrzewały”, czyli nabierały finezji w basenach zasilanych słonawą wodą z przypływów.

Czasem w tych zbiornikach wodnych ostrygi połkną malutką, mikroskopijną wręcz algę, która nadaje im dziwną, zielonkawo niebieskawą barwę i wtedy zmieniają nazwę na „specjalne”.

Vaudeville proponuje jeszcze ostrygi z najdalej na zachód wysuniętego, bretońskiego departamentu Finistère  oraz… Gillardeau, bez podawania pochodzenia, jakby wszyscy wiedzieć musieli z urzędu, że te też z Marennes Oleron.

Ostrygi degustując tylko mentalnie, zadowoliłem się skromną, ale jakże smakowitą przystawką w postaci friture d’éperlans, czyli malutkich morskich rybek, które po oprószeniu mąką, rzuca się w całości na rozgrzaną oliwę, po czym, niczego nie zostawiając, pałaszuje z sosem tatarskim, czyli ostrym majonezem, tym różniącym się od codziennego, że z olejem trze się żółtko nie surowe, ale ugotowane na twardo. Gdy sos jest gotowy dodaje się drobno posiekane kaparki, korniszonki, trybulę, dymkę i estragon. Wszystko razem popijane białym winem z Gaskonii, po prostu pycha. Te rybki, po polsku zwane z łacińska osmerusami, z tej samej rodziny co łososie, (nie ma się czemu dziwić, terierek yorkshire i bernardyn, to nie tylko ta sama rodzina, ale ten sam gatunek), łowione są również w Atlantyku, a więc bardzo niedaleko gaskońskich wzgórz.

Owoce morza w Vaudeville są mityczne, a i inne specjalności na wysokim poziomie. Przecież w tej restauracji jeszcze bardziej niż to, co w talerzu, zachwyca mnie to, co nad talerzami, czyli dekoracja w stylu belle epoque, wielkie lustra obramowane marmurową wykładziną ścian, klosze lamp i rzeźba Diany z łuku trafiającej lwa. Oraz to, co pod, czyli misterna kamienna mozaika podłogi.

vaudeveille_3

Na ścianach, pomiędzy lustrami, wiszą zdjęcia ludzi, których twarze są mniej lub bardziej znane. Te bardziej to dlatego, że zdarzyło im się bywać w tym lokalu, te mniej, to z powodu nagrody literackiej Vaudeville, przyznawanej corocznie „francuskiej powieści wykazującej żywotność umysłu”, domyślam się, że jej autora.  Nie jest to wyróżnienie bardzo ważne, gdyż zawsze daleko było mu bardzo do Goncourtów, a ponadto, kilka lat temu, gdy właścicielem Vaudeville stała się firma, posiadająca o wiele bardziej prestiżową la Coupole, nagrodę przeniesiono do tej właśnie słynnej restauracji na Montparnassie i zmieniono jej imię. Nie szkodzi. Zdjęcia nie pierwszej jasności gwiazd wciąż rozświetlają ściany Vaudeville, jak i serca zapoznanych twórców, którzy patrząc na nie myślą, że przecież, gdzieś spotka ich jakaś nagroda.