W paryskim muzeum Pompidou, z profesor Ewą Bieńkowską, oglądałem wystawę Salvadora Dalí. Przy wyjściu usłyszeliśmy, jak w języku Mickiewicza i Białoszewskiego, jakiś pan zwracał się do towarzyszącej mu pani – ale se ten Dalí z publiki robił jaja.
Robił, nie robił, na pewno malował. Głównie sadzone. Dwa takie obrazy zauważyłem. Pierwszy nazywał się po prostu Jajka Sadzone. No, po prostu, to nie u Dalego, pełen tytuł brzmi Jajka Sadzone bez Sadzania. Drugi, z roku 1982 zwie się bardzo skomplikowanie, Za Oknem, Po Prawej, Skąd Wystaje Łyżka, Umierający Velázquez.
Jest to wiernie niemal skopiowany portret karła namalowanego przez siedemnastowiecznego mistrza, z tym, że na głowie i zamiast dłoni ma on jajka sadzone.
Na ruchomych, całkowicie przeszklonych schodach, którymi patrząc na jeden z najwspanialszych widoków Paryża, zjeżdża się z szóstego piętra muzeum, pani profesor stwierdziła – Velázquez też malował jajka sadzone – i gdy dotarliśmy na parter, znalazła w telefonie reprodukcję obrazu Stara Kobieta Smażąca Jajka. Smaży, jak się ostatnio mówi, głęboko, czyli jak frytki i na oliwie.
Dowiedziałem się jeszcze, że Cézanne też namalował bardzo velazquezowską martwą naturę, Chleb i Jajka, z tym, że chleb to bagietki, a jajka na twardo.
No, cóż, artyści, ludzie z fantazją, przed i po Dalím różne podawali jaja. Różne i w różnych rozmiarach, z wyraźnym upodobaniem do sadzonych. Kilka lat temu Henk Hofstra, holenderski specjalista od food i land artu (sztuka jedzeniowa i krajobrazowa), na największym placu miasta Leeuwarden wymalował jajka sadzone o średnicy trzydzieści metrów każde. Dzieło (danie?) najlepiej przedstawiało się z lotu ptaka. Niektórzy twierdzą, że powstało specjalnie dla Google Earth.
Wyłącznie sztuką dla sztuki, z tym, że nie sztuczną, ale naturalną, są sadzone jajka na jeziorze Spotted Lake w Kanadzie, kilka kilometrów od granicy z USA. Jest w nim zatrzęsienie, czy raczej wielkie stężenie, różnorodnych minerałów. Latem prawie cała woda wyparowuje i wyłaniają się z niej okrągłe wysepki, często żółte, co widziane z pobliskiej autostrady, upodabnia ten zbiornik (mało)wodny do zbioru sadzonych jajek. Indianie, którzy jezioro nazywają Khiluk, wierzą, że ma magiczną moc i właściwości uzdrawiające. Ciekawe, czy z powodu jajek.
‚Nie, nie robię sobie jaj. Jak Ziemia długa i szeroka, znaczy okrągła, mało jest miejsc, w których nie wierzono by w ich lecznicze, a nawet cudowne zdolności.
W Środkowej Ameryce, ale nie tylko, szamani toczą surowe jajko po ciele nawiedzonego, lub leczonego (albo leczonej). Różne trucizny, duchowe i fizyczne, przechodzą wtedy jakoby z ciała do jajka i po takim zabiegu pacjent czuje się, lekki, spokojny, zrównoważony.
W niektórych regionach Turcji podczas pierwszej kąpieli noworodka, pod kołyską rozbija się jajko. Jeśli nazajutrz żółtko wciąż jest całe, wykąpany spodziewać się może długiego, szczęśliwego życia.
Nie trzeba jechać do Anatolii ani płynąć za Ocean, by natknąć się na podobne wierzenia.
W chrześcijańskiej Europie (nie całej, nie całej) spotkać można przekonanie, że jajko białej kury, zniesione w Niedzielę Wielkanocną, leczy bóle głowy i bóle brzucha, a rozbite na polu chronić je będzie przed mrozem.
Piszę i czuję, że zjadłbym co nieco, może zrobię sobie jaja, myślę, może sadzone…
Przeszkadza mi pukanie do drzwi. To moja mała sąsiadka Maya, pół Peruwianka, pół Japonka, patrzę na nią i widzę na jak cudowną wyrośnie szamanicę. A ona mówi – zaraz Wielkanoc, zróbmy razem pisanki.