Malowanie kamieniami

Jacek Andrzejewski, Kamienikonki

Jacek Andrzejewski, Kamienikonki

Zaczęło się od wszechobecnego erotyzmu. Gdzie tam. Od wszechogarniającej nieustannej kopulacji. Świat Jacka Andrzejewskiego, tworzony ze zdecydowanych kresek, pozbawiony był środka ciążenia. Co nie znaczy, że nie było w nim przyciągania. Te kreski kopulując ze sobą, ustawiały się w ciąg figur, będących nieskończonym poszukiwaniem otwarcia kobiecości przez falliczną męskość. Kosmos się gził w apoteozie Życia. Obsesja seksualna ? Nic podobnego. W przeciwieństwie do tych artystów i nieartystów, którym wszystko się z dupą kojarzy, odwrotnie niż obsesyjni opowiadacze pieprznych dowcipów i płciowi kalamburzyści, Andrzejewski nigdy nie sprowadzał Świata do pieprzenia, Tym, którzy widzą je we wszystkim odpowiada, że jest na odwrót, że wszystko da się znaleźć w akcie miłosnym. I jest to różnica zasadnicza. Różnica między bezpłodnym wytryskiem śmierci a radością Życia i nadziei na Życie.

Jak długo jednak można być lżejszym od powietrza, od Eteru. W pewnym momencie kreska staje się wynikiem większego nacisku a płaszczyzny tracą wszechkierunkowość, jakby Andrzejewski zrezygnował z tych wszystkich nie istniejących w geometrii wymiarów absolutu, jakby zdecydował się żyć na ziemi, jakby poczuł potrzebę liczenia się z czasem i przestrzenią, poczuł siłę ciążenia. Ta siła – materialna – nie przygniotła go przecież ani trochę, ale wyzwoliła potrzebę, chęć walki z materią. Dodatkowy paradoks polega za na tym, że o ile nieskończoność wymiarów może zadowolią się płaszczyzną kartki papieru, skromna trójwymiarowość już się na niej nie mieści.

Pamiętam grupowy performace w Düsefdorfskim plenerze …

Przebiegał dosyc klasycznie, uczestniczący łączyli wyrywki pantomimy z takim czy innym „plastykowaniem”, niektórzy byli śmieszni, inni interesujący, ale wszystkim trochę przeszkadzała zielona przestrzeń wokół. I nagle pojawił się Andrzejewski na ogromnym buldożerze. Maszyna ryczała, charczała, nie chciała odpowiadać na komendy drążków i kierownicy. Przez publiczność przebiegło drżenie niepokoju. Widzowie rozlużnili zwarły krąg i jakby stężeli, już nie ze strachu, ale w oczekiwaniu na rozkazy demiurga. A on przy pomocy ciężkiego, przytłaczającego sprzętu, unaocznił im materialność. I zawładnął ludzmi i terenem, duszami i czasem, siÄę przestrzeni i przestrzenią bezsilnoci.

Ciszej mówił w parku w Düseldorfie, rzezbą Ślimak. Muszla jest organicznym domem noszonym na plecach i nieskoączoną spiralą.

Andrzejewski wymurował ten dom, przygwozdził do ziemi, zaprzeczając nieskończonej wędrówce, unieruchomił Ślimaka, którym jest każdy z nas, jakby na pocieszenie, że można znalezć przystał, że unieruchamiając nieskończony ruch buduje się nieskończoną przystał. Bryła jest ciężka, ale gdy się w nią wpatrywał wpada w niezrozumiałą, promiennę wibrację.

Być tu i tam jednoczenie.

Obietnica najlepszego z obu Światów.

Kamienne mozaiki ogrodowe uchodzą za sztukę użytkową. Do tego stopnia, że ich pierwszym zadaniem jest nie przeszkadzanie samochodom. Trudno jest odmówić słuszności temu praktycznemu poęjciu, czy może wręcz podjazdowi. Wirtuozeria Jacka Andrzejewskiego polega na tym, że potrafił upożądkować hierarchię ważności. Ta sztuka w naturalny sposób stała się przedłużeniem jego rysunków i malarstwa. Mówi o sobie, że maluje kamieniami. To oczywicie podwójna metafora. Jego mozaiki są jeszcze jednym zmienieniem wymiaru. Najpierw tego najprostszego, ale jest to prostota złożona – format płótna zastąpiony został formatem pejzażu, spojrzenie pada z góry. Stwarza to patrzącemu pozór panowania nad dziełem, które zresztą również depcze. Uciekający przed wielkością artysta pozwala czuć się publicznoci jak Guliwer w krainie liliputów. A przecież, dodając jej w ten sposób odwagi, stawia ją przed problemami nowego kosmosu, który zawsze był celem jego poszukiwań.

I w tym kosmosie doprowadzonym do poziomu, odnajdują się linie młodzieńczych rysunków Andrzejewskiego. Ciężkie kamienie nabierają niesamowitej, miłosnej lekkości. I pozwalają lepiej zrozumieć Świat.

A w każdym razie łatwiej zaakceptować.

LUDWIK LEWIN